Najbardziej różnorodna, najwięcej parków krajobrazowych, najwięcej kilometrów po dawnych trasach kolei, najwięcej pojezierzy. Opisana poniżej połowa szlaku jest prawie ukończona, ale nawet gdyby nie była, pewnie nie zmieniłbym zdania – to moja pomorska trasa NAJ.
CZĘŚĆ 2.
Odcinek ze Złocieńca do Ińska jest chyba najbardziej wymagający. Przed Drawskiem i Ińskiem są już wprawdzie nowe, eleganckie ścieżki, część szlaku poprowadzona jest drogami lokalnymi, a część – leśnymi drogami pożarowymi o dość, hmm, nierównej nawierzchni. Powiem szczerze, że miałem mnóstwo frajdy z tych fragmentów, bo generalnie przedkładam przygodę nad wygodę. Przejeżdżam pod pięknymi alejami dębowymi, lipowymi lub kasztanowymi. W lasach mijam znienacka pomnikowe dęby, przyroda jest bajeczna. Mimo to ten odcinek może być trudno przejezdny dla rowerów z cieńszymi oponami, rodziny z dziećmi też powinny się dwa razy zastanowić nad wyborem trasy. Tak przynajmniej myślałem, dopóki takiej rodziny nie spotkałem. Bawili się świetnie.
Do Ińska docieram w najgorszym możliwym momencie – w przeddzień Ińskiego Lata Filmowego. Ten trwający 9 dni, najstarszy festiwal kina w Polsce jest znany z niesamowitej atmosfery, świetnego programu i bogatej gamy wydarzeń towarzyszących. Niestety, w tym roku muszę obejść się smakiem. Już czuje się atmosferę nadchodzącego święta, ale wciąż jest to “tylko” cichy kurort pośrodku parku krajobrazowego. Wjeżdżam windą (z rowerem!) na wieżę widokową. Z wysokości 25 metrów rozciąga się fenomenalny widok na jezioro Ińsko. To raj dla miłośników przyrody, tej na ziemi, niebie i… pod wodą. Na dnie czystego jeziora roi się od atrakcji dla nurków – zatopionych łodzi, samochodów (m.in. trabanta), skrzyń pirackich, a nawet stanowiska biurowego z komputerem!
Rano opuszczam Ińsko, witany na drogach klangorem żurawi i klekotem bocianów. Wygląda to, jakby ptaki uprzedzały się o moim przybyciu. Ruch na drogach jest znikomy, wiec jestem jedynym intruzem w ich królestwie. Za Nosowem zrobił na mnie wrażenie piękny odcinek przez pola, najpierw drogą z płyt, potem dość wyboistym duktem. Piękna, otwarta przestrzeń i słońce – czego chcieć więcej? Równej drogi – powiedzą szosowcy – ale ich królestwo zaczyna się za Choszcznem. Zanim do niego wkroczymy warto poświęcić nieco uwagi samemu miastu – i to nie tylko dlatego, że zjadłem tam naprawde dobrego kebaba. Podobnie jak z większością pomorskich miasteczek, wojna nie obeszła się z Choszcznem łaskawie. Z rynku został tylko kościół, któremu ewidentnie niedawno została przywrócona “dawna świetność”, o czym informuje tablica z dofinansowaniem unijnym. Najcenniejszy zabytek miasta znajduje się we wnęce południowej ściany prezbiterium. To średniowieczna ceramiczna płaskorzeźba – Drzewo Jessego, biblijnego ojca Dawida, obrazujące genealogię Chrystusa. Podobne dzieło trudno spotkać w całej Europie. Chciałem zobaczyć również tutejszy barbakan, a właściwie rondel. W Polsce znane są tylko dwa barbakany – w Krakowie i Warszawie. Tymczasem w Choszcznie istnieje jeszcze trzeci, choć nieco mniej okazały i trudno rozpoznać jego pierwotną funkcję. Ma on formę gotyckiej baszty z przedbramia Bramy Kamiennej. Po wojnie została ona odbudowana i zaadaptowana na potrzeby biblioteki, którą to funkcję pełni do dziś.
Za Choszcznem zaczyna się rowerowe eldorado, jeżeli ktoś ceni sobie równe, przewidywalne drogi po dawnych nasypach kolejowych. Można rozwinąć prędkość, poczuć wiatr we włosach, podgłośnić muzykę w słuchawkach, bo przecież nic nas nie przejedzie. Mogłoby być tylko trochę chłodniej, bo trasa kolei biegła głównie przez pola, a na termometrze ponad 30 stopni. Co jakiś czas mijamy dawne stacje kolejowe, dziś zamienione na budynki mieszkalne. Szczególnie polubiłem stację Lubiana – budynek został ładnie odrestaurowany przez wójta, a przed nim stoi potężna, choć zdezelowana lokomotywa z 1942 roku i czeka na renowację. Razem z zabytkowymi autami, wagonem i elektrowozem stanowią zaczątek prywatnego skansenu techniki.
Pięknie robi się przed Barlinkiem, bo wreszcie wjeżdżamy w las. Momentami szlak prowadzi wysoką skarpą, a w dole szumi jakaś woda. W tym miejscu składam ukłony projektantom drogi, bo uniknięto powszechnej w Polsce barierkozy, czyli setek metrów najczęściej biało-czerwonych barierek, które nie dość, że wyglądają paskudnie, to raczej zmniejszają bezpieczeństwo, zamiast je poprawiać. Rowerzyści z szerokimi kierownicami wiedzą, o czym mówię. Tu barierki są niższe, a przede wszystkim drewniane.
Barlinek jest moim małym odkryciem. Pamiętacie podkast “Podróże z szachami”? Wygląda na to, że gdy kiedyś nagram jego drugą część, będę musiał umieścić Barlinek na swojej liście szachowych destynacji. Otóż urodził się tu Emanuel Lasker – szachowy mistrz świata, który dzierżył ten tytuł przez 27 lat – najdłużej w historii. Lasker był autorem pojęcia gry psychologicznej, której elementem było wyprowadzanie przeciwnika z równowagi. Niewielki park nad jez. Barlineckim po rewitalizacji (za fundusze europejskie rzecz jasna) nosi imię legendarnego szachisty. Wszystko się zgadza: plenerowe szachownice – są; pomnik figury króla – jest; mural Laskera grającego partyjkę z Einsteinem – jest. Pewien dysonans wprowadzają tylko potężne mury miejskie, za którymi wyrastają kilkupiętrowe bloki. Wojna nie oszczędziła również Barlinka, a kontrast między starym a nowym jest naprawdę… intrygujący.
Za Sulimierzem następuje dość irytująca przerwa w trasie po nasypie kolejowym, po której wracamy na stare tory, które prowadzą do Myśliborza. Dalej jedziemy drogami lokalnymi, by na kilka kilometrów znowu wróciła nowa ścieżka rowerowa – co ciekawe, tym razem poprowadzona po polnym trakcie. To miła odmiana, bo droga nieco się wije, czasem faluje, a przede wszystkim rosną wzdłuż niej drzewa. Za Dobropolem znowu kilka kilometrów przerwy i wreszcie wjeżdżamy na najdłuższy nieprzerwany odcinek trasy po nasypie kolejowym – ponad 40 kilometrów aż do granicy z Niemcami. Tak się składa, że to również odcinek najeżony atrakcjami, z których trzeba jednak zbaczać z drogi – czasem dwa kilometry (jak do największej i najstarszej rosnącej w Polsce sekwoi), a czasem 6 – jak do Czachowa. Polecam zajrzeć do Morynia, który szczególnie atrakcyjnie wygląda z lotu ptaka – jest niemal nieprzerwanym kręgiem murów miejskich, co jest w Polsce ewenementem. Do tego leży nad krystalicznie czystym jeziorem, a tajemnicę szachownicy na kościele św. Ducha próbował rozwikłać Pan Samochodzik.
Punktem obowiązkowym jest stacja Klępicz, która dzięki pani Jolancie Kurpiel błyskawicznie zyskała status kultowej. Przypomina trochę miejsca, które znam z długodystansowych szlaków w Ameryce – ot, jakaś dobra dusza ofiaruje uśmiech, otwarte serce i jedzenie dla strudzonych rowerzystów. To jednak dość trudne w polskich warunkach, zwłaszcza przy takiej popularności, jaką cieszy się odcinek do mostu w Siekierkach. Niemniej jednak pani Jola wraz z rodziną stają na wysokości zadania (które sami sobie postawili). Można usiąść, odpocząć, skorzystać z toalety (musiałem!!!), skosztować pysznego ciasta i napić się kawy. Płaci się co łaska – i ponoć ludzie płacą.
Klępicz to preludium do największej atrakcji odcinka i chyba całego szlaku, czyli Europejskiego Mostu w Siekierkach. To jedna z najbardziej spektakularnych inwestycji rowerowych w Polsce w ostatnich latach i ostrzyłem sobie na nią szprychy już od ubiegłego roku.
Siekierki – Neurüdnitz to najdłuższa przeprawa na Odrze, licząca 770 metrów. Most, a właściwie umiejscowiony nad nim taras widokowy jest obłędnym punktem obserwacyjnym na rozlewiska Odry. Zbudowany w 1892 roku most został wysadzony przez nazistów w marcu 1945 roku, a istniejący dziś obiek
t został odbudowany w latach 50. Co ciekawe, nigdy nie przejechał po nim żaden cywilny pociąg pasażerski – w założeniu komunistycznych władz most miał służyć wyłącznie do transportu wojsk Układu Warszawskiego w razie wojny z NATO.
Wyłączony z eksploatacji niszczał przez lata, ale w 2021 roku dostał nowe życie jako most Europejski. Mamy tu powód do narodowego triumfu, bo nasza część mostu nie dość, że została otwarta rok wcześniej, to wygląda zdecydowanie lepiej niż ta po niemieckiej stronie. Ważne, że mamy teraz świetne połączenie z sąsiadami, co daje fantastyczne możliwości planowania transgranicznych wycieczek. Remont mostu był w 85 proc. dofinansowany z funduszy unijnych, a wartość prac po polskiej stronie to ponad 11 mln zł. Widać.
Tu mógłbym zakończyć relację, bo kończy się szlak. Ale nie mogę, bo trzeba przecież jeszcze jakoś wrócić – do stacji kolejowej w Godkowie jest ponad 20 kilometrów. Nie chciałem jechać tą samą drogą, więc odbiłem do słynnego kościoła w Czachowie, nie spodziewając się jednak za wiele. Świątynia była oczywiście zamknięty, ale skoro odbiłem już 6 km, to zdecydowałem się znaleźć kogoś, kto ją otworzy. Nie było to trudne – pytajcie o panią Basię, mieszka w żółtym domu obok kościoła. To była najlepsza decyzja wyjazdu. Malowidła we wnętrzu są obłędne, mimo że mają ponad 600 lat, to wyglądają jakby zrobił je kilkanaście lat temu jakiś urwis z podstawówki. Okazuje się jednak, że nie – to prawdopodobnie unikalny zapis świeckich scen z życia średniowiecza, stworzony ręką niezbyt wprawnego artysty. Są oczywiście też sceny eschatologiczne, diabły porywające ludzi i największa gwiazda – czyli “wesoły diabeł”, który jednak w zamyśle twórcy miał być prawdopodobnie straszny. Pani Barbara jest skarbnicą wiedzy na temat Czachowa i potrafi o tym bardzo barwnie opowiadać. Polecam z całego serca!
Tylko na szwendaniu się między granicą a stacją w Godkowie minął mi prawie cały dzień. Na koniec, przed samym dworcem zobaczyłem dwa bieliki, skanujące okolicę z uschniętego drzewa. Z czystym sumieniem mogłem wracać do Kostrzyna (a przewiózł mnie pociąg przystosowany do przewozu rowerów, który – nie uwierzycie – też został zakupiony dzięki środkom z Unii). “A wiesz, że w Godkowie i Chojnie Lars von Trier kręcił film “Europa”?” – spytał mnie Przemek Lewandowski, dyrektor artystyczny Ińskiego Lata Filmowego. “Nawet tam statystowałem!” – dodał.
Tak oto sport łączy się z turystyką, a turystyka – z kulturą. Mam nadzieję przejechać tą trasę jeszcze raz, bo czuję, że zostało tu wiele do odkrycia.
Subiektywny ranking atrakcji:
- Most w Siekierkach
- Cerkiew w Białym Borze
- Kościół w Czachowie
- Borne Sulinowo
- Stacja Klępicz
- Stacja Lubiana
- Pomorska Góra Piasku
- Bunkry!
- Jeziora!
Relacja powstała w ramach współpracy z województwem zachodniopomorskim. Zostałem poproszony, by zwrócić uwagę na inwestycje dofinansowane ze środków europejskich. Lubię takie niezbyt wymagające zadania. W skrócie – cały projekt szlaków rowerowych nie byłby możliwy, gdyby nie miliony z Unii. Mamy dzięki nim produkt turystyczny na naprawdę wysokim poziomie. Wciąż w budowie (na części odcinków brakuje jeszcze oznakowania), ale daje mnóstwo radości. Problemy z orientacją rozwiązuje aplikacja Pomorze Zachodnie, zrobiona naprawdę z sensem i mega przydatna – również krajoznawczo. Jej też by nie było, gdyby nie dofinansowanie europejskie 🙂
1 Comment