Przed przyjściem na świat dziecka niektórzy znajomi mówili nam że „teraz wszystko się zmieni” i że „teraz skończą się podróże”. To oczywiście bzdura i nieszczególnie zwracaliśmy na takie przepowiednie uwagę. Nie ma jednak co ukrywać, że dziecko wymaga pewnej zmiany modelu podróżowania jak również zakupu wielu akcesoriów. Bodajże najważniejszym z nich jest przyczepka rowerowa. Wybór na rynku jest spory i gdy Maja skończyła 3 miesiące zaczęliśmy się poważnie rozglądać za najlepszym modelem, co oczywiście przyprawiło nas o niemały ból głowy. Jakże więc ucieszyliśmy się, gdy pewnego dnia dostaliśmy telefon z firmy wypożyczającej przyczepki www.nadoczepke.pl z propozycją testu przyczepki Thule Cross 1 z akcesoriami. Thule to Mercedes wśród producentów akcesoriów rowerowych i rowerowo-samochodowych; bagażników, przyczepek, namiotów, itd. Są znane ze swojej jakości, niezniszczalności i… wysokiej ceny, co raczej zniechęcało nas do zakupu przyczepki tej marki. Cóż, po pół roku użytkowania trzeba będzie chyba to jeszcze raz przemyśleć, bo człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego.
Od razu zaznaczę, że nie mam wielkiego doświadczenia z innymi przyczepkami, więc trudno mi porównywać naszego Crossa do jakiejkolwiek innej. Może i są lepsze, ale z researchu który robiliśmy przed wypożyczeniem wynika, że Thule jest raczej marzeniem każdego rodzica, jeśli tylko go na to stać.
Zapytacie: dlaczego? Chodzi przede wszystkim o niezawodność i jakość wykonania. Przyczepka waży 16 kg i jest to oczywiście dużo, ale porównywalnie z innymi modelami, które rozważaliśmy. Przyczepka nie jest również mała, ale dzięki zdejmowanym kołom i sprytnemu sposobowi składania mieści się w pokoju (zimą szkoda trzymać na balkonie), bez problemu wchodzi też do samochodu, który zawsze ładujemy po brzegi :). Nie mam w zwyczaju czytać zbyt szczegółowo instrukcji, więc wolę gdy wszystko jest intuicyjne- i tak właśnie jest w wypadku tej przyczepki. Zwłaszcza łączenie z rowerem jest wręcz banalnie proste i zajęło mi za pierwszym razem dosłownie minutkę. Nie ma możliwości żeby przyczepka się wypięła, udało mi się za to już ją wywrócić. Skutek? Maja była oczywiście zapięta pasami, więc nawet się nie obudziła. Aż dziwne. Oczywiście za każdym razem zakładamy z przodu folię, żeby nie prysnął na dziecko jakiś kamyk, albo po prostu się nie zakurzyło (co poradzić, wolę leśne szutry niż miejskie asfalty).
Pierwszą próbę oswojenia Mai z przyczepką podjędliśmy w Bieszczadach, gdy miała nieco ponad 3 miesiące. Założyliśmy w środku specjalny hamaczek dla dzieci które jeszcze nie siedzą i założyliśmy koło do joggingu. Taka była zresztą idea kupna przyczepki – żeby służyła nie tylko z rowerem, ale również jako wózek terenowy (z jednym dużym kołem) albo zwykły wózek (z dwoma małymi kółkami). Można założyć również płozy i używać przyczepki jako sanek, ale tej opcji nie mieliśmy okazji przetestować.
Pierwsze starcie z przyczepką – wózkiem terenowym nie było jednak zwycięskie. Maja nie była zachwycona pozycją, a może też tym całym trzęsieniem? skończyło się szybko- po jakichś dwóch kilometrach. Potem, z większymi sukcesami używaliśmy przyczepki zamiast wózka na zwykłych bieszczadzkich drogach i chodnikach.
Przełom nastąpił w październiku, gdy Maja miała już 5 miesięcy i chyba lepiej czuła się w półleżącej pozycji jaką zapewniał hamaczek. Złotą jesień wykorzystaliśmy na kilka wycieczek rowerowych wzdłuż Warty i do Puszczy Zielonki. Za każdym razem scenariusz był z grubsza ten sam – na początku kwękanie, a potem kimanie. Rowerowa drzemka mogła trwać 2 albo i 3 godziny, a jeśli wycieczka nie skończyła się przed pobudką, dziecko raczej obserwowało z zaciekawieniem, co też się wokół niego dzieje. Nie oszczędzałem się szczególnie na wertepach, a Maja czasem nawet podskakiwała, co nie wyrywało jej jednak z objęć Morfeusza. Polecam serdecznie.
Zimą przyszedł czas na wędrówki po lasach, do których nigdy nie weszlibyśmy z normalnym wózkiem. Thule Cross z jednym dużym kołem z przodu radzi sobie jednak doskonale. Spacer po lesie w błocie i śniegu? Doskonale, niech się dzieciak hartuje! Tutaj doceniłem dość pojemną torbę na rzeczy z tyłu przyczepki, do które lubię wrzucać aparat i obiektywy, żeby nie dźwigać tego na plecach. Tym, co wyróżnia testowaną przez nas przyczepkę jest hamulec w rączce – wystarczy przekręcić i hamuje. Na górskich szlakach ponoć bezcenne, ale na nizinnych też zaskakująco przydatne 🙂
Przyszedł marzec a z nim – szalone jak na tę porę roku temperatury. Podobnie jak tłumy poznaniaków udaliśmy się na wycieczkę do rezerwatu Śnieżnicowy Jar, gdzie można podziwiać pierwsze wiosenne kwiaty – śnieżnice. Choć oczywiście śnieg w Wielkopolsce to zjawisko jeszcze rzadsze niż te filigranowe kwiatki. Różnica polegała na tym, że zamiast samochodem, jak pozostałe tysiące (serio!) ludzi, pojechaliśmy rowerami wzdłuż Warty, przez las. Maja miała już 9 miesięcy i przestała narzekać nawet na początku drogi. Troszkę skróciły się jej drzemki, ale gdy nie spała, obserwowała z zaciekawieniem świat. Wszystko dobrze, póki tata pedałuje. W drodze powrotnej wkurzało ją słońce w twarz – tu przydaje się specjalna naciągana osłona – dostępna poza standardowym zestawem. W sumie zrobiliśmy 50 km, na które przypadły 3 drzemki.
Co chyba najważniejsze, cała konstrukcja wzbudza zaufanie swą solidnością i wierzę że w przypadku jakiegokolwiek wypadku w najlepszy możliwy sposób ochroni moje dziecko. Choć oczywiście wypadków nie przewiduję 🙂 W czerwcu planujemy dłuższą wyprawę po Pomorzu i dopiszę wtedy, jak przyczepka sprawdziła się na takim dystansie.
No właśnie – mogę to wszystko sprawdzić, a potem dopiero zdecydować się na zakup tego czy innego modelu. Wy też możecie – NaDoczepke.pl oferuje najem długoterminowy na naprawdę fajnych warunkach i w uczciwej cenie, na terenie całej Polski. W końcu głupio wydać kilka tysięcy na coś, co może nie przypasować naszemu dziecku, albo nam.
a tak prezentuje się złożona przyczepka w tzw. biurze, czyli wielkim rozgardiaszu: