fbpx

Wokół Zalewu Szczecińskiego

Ten szlak to kraina wolnych ptaków. Przede wszystkim naszego narodowego bielika, który występuje tu w największym zagęszczeniu w Europie. Oficjalnie potwierdzam, że ciężko przejechać dookoła Zalewu Szczecińskiego i go nie spotkać.

Nie miałem wielkich oczekiwań co do tej trasy – przede wszystkim dlatego, że nigdy nie byłem nad Zalewem Szczecińskim. Wiedziałem tyle, że Szczecin nie leży nad morzem, wbrew temu, co sądzi reszta Polski. Zalew okazał się większy niż myślałem – szlak ma 294 km, a mi wyszło 350 – zupełnie nie wiem jakim cudem! Miało być płasko, a tymczasem trzeba się było czasem powspinać – szczególnie na Wolinie i niemieckiej stronie wyspy Uznam. Przede wszystkim zaskoczyła mnie jednak przyroda. I trochę pogoda.

Pierwszy odcinek szlaku – do Świnoujścia – jest wspólny z trasą Blue Velo, z której relację możesz przeczytać tutaj. Na początku towarzyszą mi ptaki szuwarów. Małe i niezbyt spektakularne, zresztą bardziej koncentruję się na komarach, które czyhają na rowerzystów wybierających niedokończoną drogę rowerową wzdłuż jeziora Dąbie, zamiast asfaltowy objazd, jak zalecają mapy i aplikacja na rowerowej stronie Pomorza Zachodniego. Nie żałuję. Dlaczego? Więcej pisałem o tym w opisie szlaku Blue Velo. Do atrakcji wybrzeża należy kilka miejsc odpoczynku dla wodniaków i rowerzystów (wszystkie opatrzone tabliczkami o dofinansowaniu z UE), wrak statku w trzcinach przed Lubczyną i król polskich wraków, czyli betonowiec przy Inoujściu. Betonowiec to statek z betonu – czego ci Niemcy nie wymyślą. Kolejne zaskoczenie to rezerwat przyrody Olszanka (do którego nie wjeżdżam, bo to rezerwat) – miejsce największego zagęszczenia gniazd bielika w Europie. Przy okazji warto przypomnieć, że bielik to nie orzeł, a bardziej jastrząb – moim zdaniem nic mu to nie ujmuje z majestatu. Wyglądam więc ptaszorów, ale ciężko zobaczyć go w lesie. Co innego na otwartych przestrzeniach Parku Natury Zalewu Szczecińskiego – tam widać jednak tylko czaple, żurawie, gęsi, łabędzie, dużo rogacizny i trochę parzystokopytnych, łącznie z przebiegającymi mi drogę dzikami. Bielików ani widu, ani słychu. W akcie desperacji zajeżdżam do zagrody pokazowej żubrów w Wolińskim Parku Narodowym, choć to odrobinę nie po drodze. WPN to również ostoja bielika, ale jako się rzekło, ciężko go dostrzec między drzewami. W zagrodzie żubrów nie interesują mnie żubry (mogę je oglądać w dowolnych ilościach i to na wolności na Podlasiu), ale właśnie bieliki. Są! Choć też chowają się za drzewami w obszernej wolierze. To ptaki po wypadkach, które albo przechodzą tu rekonwalescencję, albo nie mogą wrócić na wolność.

Częściowo zaspokoiwszy ptasie żądze jadę z Międzyzdrojów do Świnoujścia. Epicki odcinek prowadzi przez las z widokiem na Bałtyk. Sporo uciechy sprawia mi jazda koło plaży w Lubiewie, którą znam z powieści Michała Witkowskiego o tym samym tytule.

W Świnoujściu zahaczam o najwyższą ceglaną latarnię na świecie. Widać z niej świetnie rozbudowujący się terminal gazowy – podstawę naszego bezpieczeństwa energetycznego i gwarancję bezpiecznego snu naszych rządzących. Co ciekawe, oskarżana przez rządzących o wszelkie zło tego świata Bruksela wsparła budowę terminala kwotą 888 milionów złotych ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, dorzucając potem 461 milionów na jego rozbudowę. Zastanawiam się, czy bez tych pieniędzy bylibyśmy dziś równie spokojni po zamknięciu kurka z gazem przez Rosję?

A propos Unii – do Niemiec wjeżdża się transgraniczną promenadą, przejeżdżając obok symbolicznej bramy, do której ustawiają się kolejki rowerzystów po zdjęcie. Leśną promenadą wjeżdżam do Ahlbeck – pierwszego z trzech cesarskich kurortów, z zachowaną zabudową z przełomu XIX i XX wieku. Jakim cudem mogła zachować się u Niemców, a u nas nie? Dlaczego w krajobrazie Świnoujścia dominują ogromne, nowoczesne hotele lub apartamentowce, podczas gdy po drugiej stronie granicy nadmorską promenadę zdobią ustawione w karnym rzędzie piękne, secesyjne wille? Z drugiej strony – Świnoujście to nowoczesność, rozwój i przyszłość, a Ahlbeck tkwi zakonserwowane sto lat temu. Myślę, że te dwa kurorty doskonale się uzupełniają. Niemcy wydają się być naprawdę przywiązani do tradycji, bo w dalszej części trasy spotykamy liczne domy kryte strzechą. Kiedyś był to główny materiał do krycia dachów na Pomorzu (i nie tylko), dziś w Polsce strzech trzeba szukać ze świecą (choć przed Wolinem mijamy jeden piękny wyjątek). Wygląda to naprawdę fantastycznie. Nie zaskoczę nikogo mówiąc, że po niemieckiej stronie infrastruktura rowerowa jest dobra, choć nie wydaje mi się, żeby Polska specjalnie jej ustępowała. Na pewno lepsze jest oznakowanie szlaku, ale trzeba wziąć pod uwagę, że po naszej stronie wciąż ono powstaje. Największą zazdrość wzbudzają we mnie jednak wioseczki jak z obrazka, tak sielskie, że od razu chce się tam zostać na dłużej. Na szczęście z reguły niema tam punktów gastronomicznych i nie zjem w nich nawet najsłynniejszej przekąski (niem. imbiss): kanapki ze śledziem (Fischbrötchen).

Wybiegłem jednak zanadto w przyszłość – z Ahlbeck jadę bowiem pagórkowatym, przyjemnym terenem z powrotem na wybrzeże zalewu. Tam czeka na mnie największa atrakcja po niemieckiej stronie – przęsło dawnego podnoszonego mostu kolejowego na trasie Berlin – Świnoujście, wysadzonego przez Wehrmacht w końcu wojny. Z wielkiego mostu zostało tylko środkowe przęsło, uniesione po wsze czasy na wysokość 28 metrów. Całość liczy 35 metrów i dominuje w krajobrazie okolic Anklam – kolejnego przystanku na trasie. Właściwie to miał być przystanek – chciałem odwiedzić przed zamknięciem muzeum pioniera lotnictwa Otto Lilienthala, ale nie było mi to dane. Po upalnym dniu nadciągnęły ciężkie chmury, z których wkrótce lunęło jak z przysłowiowego cebra. A ja znalazłem się akurat w najlepszym możliwym miejscu – solidnej, zamykanej budce obserwacyjnej w rezerwacie Peenetal-Landschaft. Z jednej strony widok na zatopiony las i moknące na kikutach drzew ptaszory, z drugiej na łąki zamienione w rozlewiska. Tylko ja, jaskółki, setki wielkich pająków i deszcz bębniący o dach przez pół nocy. Podczas noclegu nie ucierpiał żaden pająk.

Tu chciałbym napisać, że rano obudziły mnie promienie słońca, ale nie. Przejaśniło się dopiero po południu, a przez cały poranek siąpił deszcz. Na szczęście rowerzysta szybko się rozgrzewa. W takich nieszczególnie pięknych okolicznościach przyrody przejeżdżam przez rezerwat Anklamer Stadtbruch, gdzie wreszcie spotykam bielika! Warto było się wdrapać na wieżę obserwacyjną przed Bugewitz. Podniecony widokiem polskiego ptaka narodowego (choć ten był niemiecki) zadałem sobie nieco trudu, by dowiedzieć się, skąd tu tyle obumarłych i zatopionych lasów. Otóż tereny dzisiejszego rezerwatu zostały zalane po sztormie w 1995 roku, gdy została przerwana tama. Zalane tereny pozostawiono samym sobie i od 27 lat postępuje ich renaturyzacja. Lasy zostały zasadzone przez człowieka, więc teraz z wolna umierają w podmokłym środowisku. Zdecydowanie nie przeszkadza to ptaszorom, a bieliki uwielbiają wykorzystywać suche kikuty drzew jako punkty obserwacyjne. W urokliwym Ueckermünde jem śniadanie na kutrze – oczywiście śledzia w bułce. Mam teraz siły, by zboczyć parę kilometrów z trasy i zahaczyć o położone malowniczo na cyplu malowniczo na cyplu Nowe Warpno. Miasteczko nie doznało poważnych zniszczeń w czasie wojny, dlatego można podziwiać tu XV-wieczną starówkę z domami szachulcowymi, a przede wszystkim piękny ratusz z muru pruskiego z 1697 roku. Ostatnim przystankiem jest Trzebież – zajechałem tu, żeby zobaczyć promenadę im. Aleksandra Doby. Promenada jak promenada, ale cieszę się, że upamiętniono jednego z największych polskich podróżników, który mieszkał większość życia w pobliskich Policach. Wkrótce ma też stanąć tu jego pomnik.

Same Police to ogromny kompleks przemysłowy, który raczej nie budzi mojego entuzjazmu. Tuż przed miastem miałem nadzieję zobaczyć jeszcze ruiny Klasztoru Augustianów w Jasienicy. Niestety, są potwornie zarośnięte (a w ciuchach rowerzysty ciężko się przedzierać przez pokrzywy). Z kolei teren kościoła, przy którym leżą ruiny jest zamknięty, jakby zakonnicy chcieli coś ukryć. Szkoda, bo na zdjęciach wyglądają bardzo fajnie.

Do Szczecina wjeżdża się sympatyczną trasą przez tereny zielone, by dotrzeć pod Urząd Miasta, a potem jedną ze słynnych promienistych alei (imienia JP2) dojechać do samego centrum. Potem wystarczy tylko zrobić myk na drugą stronę Odry i jesteśmy na Łasztowni. Kilka lat temu zaniedbana przestrzeń industrialna zmienia się w nowe serce miasta. Za unijne hajsy zbudowano bulwary, przebudowano co tylko się dało, odpicowano stare dźwigi portowe i dodano im fantazyjne oświetlenie. Do tego marina, plaża, diabelski młyn i fenomenalny widok na Stare Miasto – prosty przepis na sukces, który kosztował 300 milionów 🙂 Wisienką na torcie jest czekające na otwarcie Morskie Centrum Nauki – widoczne za Dźwigozaurami. Ma kształt łodzi, jakżeby inaczej. Unia dorzuciła do tej budowy 97 milionów i strasznie jestem ciekaw, czy było warto. Niezależnie od tego Łasztownia i nowe bulwary nad Odrą skradły mi serce. Jest nawet pomnik Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina – szefa wszystkich szefów!

W pewnej gazecie wyczytałem, że nie trzeba się męczyć i jeździć dookoła zalewu, by spotkać bielika. Wystarczy przejechać się wzdłuż Odry w okolice Wyspy Akademickiej, gdzie lubią sobie przesiadywać na uschniętych drzewach. Mimo, że miałem już swoje zdjęcie, postanowiłem wybrać się tam przed odjazdem pociągu. I co? Nie kłamali – na jednej z gałęzi siedział wielki ptaszor, rozglądający się czujnie dookoła. Jaki z tego wniosek? Nie trzeba od razu robić 300 kilometrów, by zrobić zdjęcie ptaka z naszego godła. Ale zdecydowanie warto.

Subiektywny ranking atrakcji:
  1. Bieliki!
  2. Dźwigozaury!
  3. Most obok Karnin
  4. Betonowiec
  5. Twierdze Świnoujścia
  6. Rezerwat Anklamer Stadtbruch
  7. Przejazd wzdłuż Bałtyku

Relacja powstała w ramach współpracy z województwem zachodniopomorskim. Zostałem poproszony, by zwrócić uwagę na inwestycje dofinansowane ze środków europejskich. Lubię takie niezbyt wymagające zadania. W skrócie – cały projekt szlaków rowerowych nie byłby możliwy, gdyby nie miliony z Unii. Mamy dzięki nim produkt turystyczny na naprawdę wysokim poziomie. Wciąż w budowie (na części odcinków brakuje jeszcze oznakowania), ale daje mnóstwo radości. Problemy z orientacją rozwiązuje aplikacja Pomorze Zachodnie, zrobiona naprawdę z sensem i mega przydatna – również krajoznawczo. Jej też by nie było, gdyby nie dofinansowanie europejskie 🙂


 

3 Comments

Leave a comment