Mazury Garbate to takie Mazury, gdzie między jeziorami są garby, czyli pagórki. A między nimi powtykane historie. Na ten koniec Polski mało kto się zapuszcza, choć ma wiele do zaoferowania.
Na dobry początek – imponujące wiadukty kolejowe, ale nie te w Stańczykach, gdzie krajobraz szpecą budki z pamiątkami, goframi i innym barachłem, a wstęp jest płatny. Oto równie piękne, choć zapomniane (i dlatego jeszcze bardziej pociągające) mosty w Kiepojciach.
Pod mosty jeszcze wrócimy, by spojrzeć na nie z dołu. Tymczasem wyjaśnię, co robiłem w środku zimy latając dronem nad opuszczoną linią kolejową. Otóż śp. Magazyn Podróże zażyczył sobie zimowego materiału z Polski. Problem w tym, że jeśli tylko nie mieszkacie w górach, to pewnie zauważyliście, że zimy w Polsce od jakiegoś czasu nie ma. Jeśli jednak gdzieś jej szukać, to chyba pod granicą z Rosją, nie tak daleko od Suwałk, polskiego bieguna zimna, prawda? No więc oto odnaleziona na początku stycznia zima. Trwała jeden dzień.
Urodziłem się na nieodległej Warmii, a podstawówkę skończyłem na Mazurach (jako ostatni rocznik jeszcze prawilnie ośmioletnią). Jako dzieciak zjeździłem swoje rodzinne strony wzdłuż i wszerz, ale tak daleko się oczywiście nie zapuszczałem. Tak daleko, czyli dosłownie pod granicę, która zaczyna się zaraz za ostatnimi domami we wsiach. Na zdjęciu powyżejej płot dosłownie graniczny.
Miejsca oddalone od wszystkiego mają to do siebie, że przyciągają wolne duchy i osobliwości. Granica państwowa nie jest więc jedyną, na jaką trafiliśmy. Na szczęście wkraczanie na teren Republiki Ściborskiej jest surowo wskazane. Ale uwaga – to terytorium zależne tylko od jednego człowieka – Biegnącego Wilka.
Biegnący Wilk na potrzeby administracji sąsiedniego Państwa, czyli Polski, jest nazywany Darkiem Morsztynem. My też tak go nazywamy, bo głupio jednak zwracać się do kogoś “Panie Wilku”. Gospodarzy tu z żoną i synami, a ich republika to jedno z najciekawszych miejsc na Mazurach. Czego tu nie ma? Na przykład alkoholu. Są za to: psy zaprzęgowe, emerytowane konie, dzikie zwierzęta w lesie, chaty traperskie, stare domy, antyczne ule i oczywiście muzea. Muzeum Indian, muzeum polarne, muzeum rodzinne i oczywiście muzeum Marii Rodziewiczówny. Czytaliście”Lato leśnych ludzi” ? Jeśli nie, to Darek Was namówi. Każdej zimy organizuje tu imprezę “Biegun Zimna”, gdzie można pointegrować się przy ognisku, posłuchać znanych i nieznanych podróżników i dowiedzieć się co nieco o przyrodzie, traperstwie i sztuce przetrwania.
Najbardziej tajemnicze miejsce na
Mazurach
Opuszczamy Republikę, by zobaczyć miejsce, do którego przylgnęła łatka tajemnicy i niezwykłości, czyli słynną piramidę w Rapie. W ubiegłym roku została gruntownie odrestaurowana, dlatego większość jej zdjęć, które możecie zobaczyć w internecie jest nieaktualna. Oprowadza nas Tomasz Łaskowski, sekretarz nadleśnictwa Czerwony Dwór, opowiadając o cudach współczesnej technologii, które pozwoliły uratować zabytek, który mógł się zawalić właściwie w każdej chwili. Piramida ma jako taki związek ze starożytnym Egiptem, którym interesował się baron Friedrich von Fahrenheid (tak, był spokrewniony z żyjącym sporo wcześniej Gabrielem Fahrenheitem – tym od skali Fahrenehita). Zafascynowany opowieściami o piramidach postanowił zbudować podobną w swoim majątku, choć miejscowi fachowcy oczywiście nie mieli większego pojęcia o egipskich budowlach. Przeznaczeniem budowli miało być przechowywanie doczesnych szczątków Fahrenheidów, a panujące w niej warunki miały sprzyjać mumifikacji ciał.
Dla wszystkich nekromanów: do środka piramidy nie można wejść, ale i nie ma za bardzo po co – ot, trumny w dobrze wentylowanym pomieszczeniu
Piramida w Rapie nie jest jedynym grobowcem w okolicy. Parę kilometrów dalej, nieopodal wsi o wdzięcznej nazwie Zakałcze Wielkie można zobaczyć grobowiec rodziny Steinertów, który wciąż czeka na renowację.
Śmierć pałaców
Jeśli grobowce wyglądają tak okazale, to można wyobrazić sobie, jak piękne były pałace, po których niestety często nie został nawet ślad. Główna siedziba Fahrenheidów znajdowała się w położonych kilkanaście kilometrów na północ Bejnunach, dziś w Kaliningradzie, niemal tuż przy Polskiej granicy. Podział dawnych Prus Wschodnich między Polskę i ZSRR nie miał oczywiście żadnego historycznego uzasadnienia, za to całkiem spore strategicznie – z punktu widzenia Rosji oczywiście. W poprzek dzielone były majątki i zwykłe gospodarstwa. Pech chciał, że jedena z najpiękniejszych rezydencji Europy Wschodniej znalazła się akurat tam, gdzie nikomu nie opłacało się jej ratować. Dziś nawet nie bardzo wiadomo co zostało ze Wschodniopruskimich Aten, internet milczy na ten temat. Pałace po stronie polskiej miały więcej szczęścia, przynajmniej za czasów PRL. Paradoksalnie komuniści bardziej troszczyli się o niemiecki dziedzictwo niż odrodzona Rzeczpospolita. Przykładem niech będzie pałac w Mieduniszkach Wielkich, który jeszcze na początku XXI wieku trzymał się całkiem nieźle. Znajdź 10 różnic względem stanu obecnego.
Elewacja frontowa, widok od zachodu (stan sprzed 2001 roku). Źródło: Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich
Styczeń 2020. Brak słów.
Za czasów PRL w pałacu mieściło się m.in. przedszkole
Zakładam, że te dość niepokojące mozaiki w podziemiach pałacu są pozostałością po przedszkolu, a nie tajemnym kulcie słońca z XIX wieku.
Nawet ruiny neogotyckich zabudowań gospodarczych robią wrażenie.
Wieś jak malowanie
Jadąc dalej po drodze wyłożonej kocimi łbami trafiamy do Zabrostu Wielkiego, uważanego za najlepiej zachowaną zabytkową wieś Warmii i Mazur. To piękny przykład tradycyjnej pruskiej architektury, stosunkowo mało zniszczonej nowoczesnymi “ulepszeniami”. O ile mi jednak wiadomo wieś nie jest objęta ochroną konserwatorską, więc można się obawiać, że w pogoni za nowoczesnością wkrótce straci swój charakter. To dosłownie koniec Polski. Zaraz za ostatnimi gospodarstwami tabliczka dumnie obwieszcza granicę państwa. Co ciekawe, obecni mieszkańcy są potomkami Ukraińców osiedlonych tu po wojnie w ramach akcji “Wisła”. W ten sposób kolonizowano wiele okolicznych wsi, opuszczonych przez dotychczasowych mieszkańców.
Na Mazury Garbate przyjechałem zupełnie bez oczekiwań. Co znalazłem? Spokój. Nostalgię. Ruiny. Wspomnienia dawnych, lepszych czasów, które czuć na każdym kroku. Piękne, pofalowane krajobrazy. Pustkę. To dobre miejsce, by wynająć kwaterę w którejś z agroturystyk, usiąść przy kominku i gapić się w ogień. Można obejrzeć do tego “Różę” Smarzowskiego albo poczytać “1945” Grzebałkowskiej. Można też przyjechać latem lub wiosną, obowiązkowo z rowerem. jak widać na zdjęciach, my trafiliśmy na aurę, która wymusiła bardziej refleksyjne podejście. Na pewno jeszcze tu wrócimy, tym razem nacieszyć się pięknem tego zaskakująco mało zatłoczonego kawałka Mazur.
Pamiątki po Niemcach
A oto słynne mosty w Stańczykach. Rozbiłem tu drona.
Powyżej jeszcze raz Kiepojcie, które absolutnie polecam. Szkoda, że nie biegnie po nich ścieżka rowerowa, choć jestem pewien, że jej powstanie to kwestia kilku lat. Trzeba być naprawdę opornym samorządowcem, by nie widzieć potencjału, jaki tkwi w takiej trasie, zwłaszcza że w niektórych miejscach po dawnej trasie kolejowej są już wytyczone trasy. Jazda rowerem po nasypach i wiaduktach, czasem dosłownie w koronach drzew, to naprawdę wspaniała sprawa. Zwłaszcza, że oprócz widoków wycieczka obfitowałaby w ślady po dawnych czasach, których obecni mieszkańcy wcale nie starają się tuszować. Na zakończenie kilka poniemieckich śladów, na które można by natrafić, jeżdżąc po okolicy.
Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci