Moje pierwsze trzy aparaty to Nikony (kolejno D70s, D90 i D7000). Nigdy się z nimi nie cackałem, więc i ich żywotność była ograniczona. Pewnego dnia tak dziwnie upuściłem D7000, że przestał współpracować z moim ulubionym szkłem 50mm 1.4 (współpracując bez zarzutu z pozostałymi kilkoma obiektywami w kolekcji).
Zamiast oddać body do naprawy, zdecydowałem się kupić wreszcie pełnoklatkowy model D610, który będzie obsługiwał mój ulubiony obiektyw (projektowany zresztą do pełnej klatki). Doszła do tego inwestycja w inne obiektywy dla pełnej klatki. Odkryłem dwie rzeczy – różnica w jakości obrazu była niewielka w warunkach, w których najczęściej fotografuję (czyli reportaż, w szczególności reportaż z podróży). Zajmuję się jednak również fotografią ślubną – i tu rzeczywiście poczułem różnicę. Okazało się jednak, że nie tylko body jest większe i cięższe, ale co gorsza tyczy się to też obiektywów. Mało tego, system pełnoklatkowy jest bez porównania droższy, co jest logiczne, jako że jest pozycjonowany pod tzw. “profesjonalistów”.
Miałem więc trochę lepszy, znacznie cięższy i droższy sprzęt, z którym podróżowałem przez parę lat. System bezlusterkowy ustępował wtedy jeszcze wyraźnie lustrzankom, ale z biegiem czasu to się zmieniło – do tego stopnia że konserwatywni giganci – Canon i NIkon muszą dziś gonić konkurencję.